poniedziałek, 12 lutego 2018

Z pamiętnika Avy

Leżałam w łóżku i nie mogłam zasnąć. Było już bardzo późno, a w mojej głowie wciąż kłębiły się setki myśli. W zasadzie dotyczyły tego samego.
Nie wytrzymałam i w końcu sięgnęłam ku niemu myślami.
„Śpisz?” – Usłyszałam nagle w swojej głowie, jakby tylko na to czekał.
„Nie, nie potrafię zasnąć” – odpowiedziałam.
„Ja też nie” – odparł. – „Jakiś konkretny powód?”
„Za dużo myśli” – Na szczęście on nie mógł wiedzieć, o czym myślę. Wiedział tylko to, co chciałam, żeby wiedział. W drugą stronę… Im bardziej chciał to ukryć, ale tym bardziej ta myśl wybijała się na wierzch. Ciężko było to zignorować, mimo iż starałam się uszanować jego prywatność, co wcale nie było takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. 
"A ja mam problem. Nie potrafię przestać myśleć o… O tobie” – Zauważyłam w jego umyśle mentalny odpowiednik rumieńca. – „A o czym ty myślisz?”
„O tym, że…” – zawahałam się. – „…że cierpię na tę samą dolegliwość” – przyznałam w końcu.
Przez dłuższą chwilę nic nie „mówił”, ale czułam jego galopadę myśli.
„Chciałbym ci coś pokazać. Spotkamy się przy klatce schodowej?”
Zawahałam się.
„Dobrze, ale muszę się ubrać. Jest zimno”
„Będę czekać”
Wycofałam się z jego umysłu, ubrałam się po ciemku w dres i ostrożnie wyszłam z pokoju. Było dużo po północy i w skrzydle mieszkalnym panowała idealna cisza. Ruszyłam na palcach w kierunku klatki schodowej. Ethan już tam na mnie czekał. Siedział na ostatnim stopniu i wydawał się zamyślony. Na dźwięk moich kroków, podniósł głowę, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Dokąd idziemy? – wyszeptałam, gdy wyciągnął w moim kierunku rękę.
- Zaufaj mi. – Chwyciłam jego dłoń, a on poprowadził mnie schodami w górę. Nie wiedziałam dokąd mnie prowadzi, ale zrobiłam to, o co mnie poprosił – zaufałam mu.
Popchnął ciężką żelazna klapę, jakby była z kartonu i wyszliśmy na dach. Spojrzałam w górę i stanęłam oniemiała.
- I jak ci się podoba?
- To… To jest piękne – wyjąkałam. – Skąd wiedziałeś?
- Księżyc świeci przez moje okno i nie daje zasnąć. W czasie ostatniej pełni wybrałem się na mały nocny spacer i odkryłem to wyjście na dach. Tylko że miesiąc temu na niebie było więcej chmur.
Niebo nad nami było bezchmurne, zasypane skrzącymi się gwiazdami, a tuż nad moją głową świecił księżyc w pełni.
Siadłam na ziemi, oparłam się na łokciach i zagapiłam w niebo. Ethan bez wahania położył się obok mnie z rękami założonymi za głową. Zaraz jednak, wyciągnął jedną rękę zza głowy i gestem zaproponował, bym również się położyła. Ostrożnie oparłam głowę na jego ramieniu.
- Moje okna wychodzą na zachód – zauważyłam. – Czasem mam naprawdę bajkowe zachody słońca na dobranoc. To jednak przebija wszystko. Nigdy jeszcze nie widziałam tylu gwiazd na raz. Wyglądają wspaniale…
- Odbite w twoich oczach wyglądają jeszcze piękniej – szepnął.
Odwróciłam twarz w jego kierunku i byłam zaskoczona, jak niewielka odległość nas dzieli. Zadrżałam, gdy zawiał zimniejszy wiatr, a on bez słowa przytulił mnie mocniej do siebie.
- Wiesz o czym teraz myślę? – zapytał, patrząc mi głęboko w oczy.
- Szanuję twoją prywatność – odparłam.
Delikatnie dotknął czubkiem palca mojego policzka. W ten nic nieznaczący gest włożył tyle uczucia, że aż zakręciło mi się głowie.
- Więc zobacz.
Pokręciłam głową, ale po chwili ostrożnie sięgnęłam ku niemu myślami. Zaraz potem oszołomiła mnie masa obrazów, wśród których przeważały oczy o fioletowych tęczówkach. Moje oczy. 
Moje oczy z gwiazdami odbitymi w rozszerzonych źrenicach. 
Mój uśmiech.
Mój śmiech.
Mój głos.
- Co…? - Wycofałam się szybko, oszołomiona tym wszystkim.
- Ciii… - szepnął, kładąc mi palec na ustach. – Nic nie mów.
Spojrzałam mu w oczy, a jego spojrzenie jak zwykle mnie zahipnotyzowało. Tylko on miał taką moc. Nawet nie drgnęłam, gdy przysunął swoją twarz do mojej.
- Ava – szepnął, a w jego ustach moje imię brzmiało zupełnie inaczej. 
A potem ostrożnie mnie pocałował.
Miał rację. Gwiazdy wcale nie były najwspanialszą rzeczą na tym dachu.

piątek, 9 lutego 2018

[7]

Przez chwilę przyglądałam się ich kłótni. Byłam ciekawa, kiedy dostrzegą moją obecność, ale nie zanosiło się na to. O wiele bardziej zajmowało ich wyciąganie z Veni dodatkowych informacji o Avanti…
- Nie wiedziałam, że gadulstwo Veni ma także jakieś dobre strony – powiedziałam, nie podnosząc głosu, ale to wystarczyło, by cała gromadka zamilkła i zamarła w pół ruchu. – Gratuluję daru narracji, Veni. Tak się zasłuchałam, że zapomniałam, że powinnam odesłać was do łóżek.
- A… A… Ava – wyjąkał Iter. – Co ty tutaj robisz? – zapytał nieco bez sensu.
- Zasadniczo powinnam was wysłać do pokoi, a jutro zbudzić o świcie i zafundować morderczą rozgrzewkę, żeby odechciało wam się siedzenia po nocach. - Nie mówiłam poważnie, ale oni o tym nie wiedzieli. Nie zrobiłabym tego. Mogli iść spać o której chcieli, warunek był jeden: mieli wstać na śniadanie i być w stanie ćwiczyć. Nie było też ścisłych przepisów dotyczących przebywania w swoich pokojach, ale… ale wiadomo jak to z nastolatkami bywa. Sama kiedyś byłam nastolatką, a to wcale nie było tak dawno.
- Ava, my… To moja wina. – Veni spuściła głowę. – To ja ich zaprosiłam. Chciałam… Chciałam im opowiedzieć historię Avanti, bo… 
- Bo jest dla nas wzorem – dokończyła Luna cicho.
- I powinna – przyznałam. – Choć nie było do końca tak, jak to przedstawiłaś, Veni.
- Nie? – zdziwiła się.
- Znałaś Avanti? – zapytali w tym samym momencie Sol, Luna, Nyks i Iter. Invis patrzyła na mnie tylko szeroko otwartymi oczami.
- Nie, nie znałam. – Pokręciłam głową, odrywając się od framugi i zamykając za sobą drzwi. – Choć to nie do końca tak…
Patrzyli na mnie z zainteresowaniem. Nie mogłam ich teraz tak zostawić i odesłać do łóżek z mętlikiem w głowie. Ale obawiałam się, że moja opowieść namiesza jeszcze bardziej. Bo to nie była prosta historia. Miała wiele aspektów, a każdy odczytywał ją na swój sposób. Ciężko w tym wszystkim przedstawić postać Avanti w taki sposób, by była to historia zbliżona do prawdziwej. Nawet dla mnie to wszystko nie było jasne.
- To ja byłam Avanti – powiedziałam w końcu, a odpowiedziała mi jedynie śmiertelna cisza. – Choć to również nie do końca jest prawdą.
- Ty… ty jesteś Avanti? – wykrztusił Sol.
Pokręciłam głową.
- Nie jestem. Jeśli już to byłam – westchnęłam. To nie było takie proste. Tego nie dało się zawrzeć w jednym zdaniu. – Właściwie to… To Avanti nie istnieje. Nigdy nie istniała.
- Jak to… nie istnieje? – wyszeptała Invis. – O co więc tutaj chodzi?
Westchnęłam.
- Mogę? – zapytałam, wskazując miejsce między nimi. Rozsunęli się nieco by zrobić mi miejsce. Usiadłam pomiędzy Veni a Iterem.
- Cała ta historia jest prawdziwa. Do pewnego momentu – zaczęłam i przymknęłam oczy. – To, co Veni opowiedziała wam o Mistrzu i drużynie jest prawdą. Potwory również, choć w tym miejscu chyba trochę to podkoloryzowałaś. – Rzuciłam jej spojrzenie z ukosa, ale nie zareagowała. – Jednak, kiedy Mistrz zaczął nas szkolić, byliśmy w martwym punkcie. Z jednej strony musieliśmy trenować, a z drugiej ludzie nadal potrzebowali ochrony. Potwory rzeczywiście stawały się coraz zuchwalsze, nie bały się już atakować nawet w dużych miastach. Na przedmieściach, co prawda, ale zdarzyło się parę razy, że coś pojawiło się i w centrum. Wszyscy Uzdolnieni wspólnie próbowali coś na to poradzić, ale każde ręce do pomocy były ważne. Mistrz postanowił, że musimy rozdzielić swój czas na treningi i pomoc ludziom. To był bardzo wyczerpujący okres – westchnęłam. – Wstawaliśmy wcześnie rano, zaczynaliśmy ostry i wymagający trening, nagle rozbrzmiewał alarm, więc szybko przenosiliśmy się tam, gdzie byliśmy najbardziej potrzebni. Kiedy sytuacja była już opanowana, wracaliśmy, szybko coś zjadaliśmy i wracaliśmy do przerwanego treningu. Często budzono nas w nocy do nagłych wypadków. Zdarzało się, że spałam po trzy-cztery godziny na dobę, kilka dni z rzędu. Byłam wtedy w waszym wieku. Kiedy Mistrz się nami zajął miałam piętnaście lat. Gigi była ode mnie o rok młodsza, a Alter, który był najstarszy, miał wtedy siedemnaście lat. Byliśmy wykończeni, a nie było nikogo, kto mógłby nas odciążyć… Żadnej superbohaterki, która by nam pomogła.
Zastanowiłam się przez chwilę, po czym podjęłam opowieść z nieco innej strony.
- Tutaj, w Ośrodku nie usłyszycie zbyt wiele o Avanti. Wśród innych Uzdolnionych może nieco więcej. To zwykli ludzie stworzyli tę legendę. Bo ludzie potrzebują bohaterów. Potrzebują symboli, wzorców, kogoś, kto będzie dawał im nadzieję w ciężkich czasach. Dlatego powstała Avanti. Odważna, nieustraszona, o niebywałych mocach. A tak naprawdę… Tak naprawdę to byliśmy my. Gigi zaginała przestrzeń, więc mogliśmy się nagle znaleźć w odległym miejscu niemalże znikąd. Kazadi zmieniał się w muchę i wyglądało to tak, jakby nagle stawał się niewidzialny. Ja swoją mentalną mocą potrafiłam zmusić niektóre potwory do posłuszeństwa, Alter przenikał przez materię, więc też wydawało się, że nagle znika… Ludziom nie potrzeba było wiele. Złożyli to wszystko razem i tak powstała Avanti. Nikt nie wie, czemu tak ją nazwano. Po prostu tak się stało. Ludzie doceniali to, co robiliśmy, ale nie byliśmy zbyt „znani”, robiliśmy to, co do nas należało i wracaliśmy do Ośrodka na trening. Ludzie mieli duże pole do popisu w dopowiadaniu naszej-nienaszej historii. To wszystko. Cała opowieść.
Patrzyli na mnie w milczeniu. Dawno nie widziałam, by grupa nastolatków tak długo siedziała w bezruchu. Zwłaszcza, gdy w tej grupie była Veni. Wstałam z zamiarem wysłania ich od pokoi, gdy Nyks zadał pytanie.
- Czy Ava to zdrobnienie od Avanti?
Zatrzymałam się w pół kroku.
- Czasem chodziłam do miasta. Większość z nas woli przebywać w Ośrodku, nie integruje się z innymi ludźmi. Ale ja lubiłam przechadzać się zatłoczonymi ulicami, przez chwilę czuć się normalnie, jak zwykły człowiek. Jednak zawsze znalazł się ktoś, kto mnie rozpoznawał, kto wiedział, kim jestem, że jestem członkiem drużyny. Możliwe, że dlatego coraz więcej osób utożsamiało mnie z Avanti, być może właśnie przez podobieństwo naszych imion. Powstało przekonanie, że to ja jestem Avanti. Mało kto znał mnie osobiście, więc postać bohaterki nadal pozostawała w sferze miejskich legend, ale mimo to... mimo to traktowano mnie jako symbol nadziei. Niesłusznie, całkowicie niesłusznie… Drużyna często się z tego powodu śmiała i zaczęli mnie nazywać tym imieniem, zwłaszcza Ethan. Nie lubiłam tego. Kiedy jednak uporaliśmy się z potworami, ludzie zapomnieli, została tylko legenda o Avanti. Teraz już nikt mnie z nią nie łączy. Tylko drużyna jeszcze o tym pamięta.
- Więc jesteś Avanti – stwierdziła Luna. – Ona była symbolem. Ty też byłaś symbolem dla tych ludzi. Symbolem drużyny. A Avanti to drużyna, sama mówiłaś.
W jej pokrętnej logice było nieco racji, ale to wszystko nie było takie proste.
- Możliwe, że według nich byłam Avanti. Ale ja wiem, jak było naprawdę. Ja nie zasłużyłam na to miano… Tylko razem tworzyliśmy drużynę, tylko działając razem podtrzymywaliśmy ten mit.
- Ava, a… A o co się wydarzyło? Wtedy, gdy coś poszło nie tak? – dopytywała się Luna.
- Na dziś już starczy – ucięłam nieco ostrzej, niż zamierzałam. I tak powiedziałam im już wystarczająco dużo. – Jest po północy, a my od rana zaczynamy trening. Nie życzę sobie żadnych spóźnień. Wracajcie do pokoi.
Powoli zaczęli się podnosić i po kolei, mówiąc „dobranoc”, wychodzili z pokoju. W końcu zostałam sama z Veni.
- Ty też już powinnaś iść spać. To była naprawdę ładna opowieść, Veni – pochwaliłam ją.
Pokręciła głową.
- Chciałam opowiedzieć im prawdziwą historię, ale nikt nie chciał mi wyjaśnić tego dokładnie. Tak wiele jeszcze chciałabym się dowiedzieć…
- Wszystko w swoim czasie, Veni. To skomplikowana historia – powiedziałam, kładąc dłoń na klamce. – Wszystko w swoim czasie..
- Ava?
Zatrzymałam się w pół kroku.
- Tak?
- Nie chcę być wścibska…
- Już jesteś, kochana – wtrąciłam.
- Czy ty i Ethan… - zawahała się. – Czy byliście kiedyś parą?
- Pytasz, bo…? – Przed oczami pojawiła mi się pewna scena z przeszłości, ale szybko ją odpędziłam.
- Bo… Bo widzę więcej, niż inni – wyszeptała.
Milczałam. Veni była bardzo spostrzegawcza. Mało kto potrafił dostrzec to, co wciąż się między nami działo. Pilnowałam, by ciężko było to dostrzec, a Ethan mi tego nie ułatwiał, zwłaszcza w tych okresach, gdy próbował namówić mnie, by było tak… Tak, jak wcześniej.
- Idź już spać, Veni – stwierdziłam w końcu. – Jutro ciężki dzień, musicie się wyspać.
- Ava! – zawołała za mną. – Ja nie zasnę, jeśli się nie dowiem!
- Kiedyś wam opowiem – obiecałam. – Ale na dziś już wystarczy sensacyjnych historii. Dobranoc, Veni.
- Dobranoc, Avo… - odpowiedziała markotnie, a ja wróciłam do apartamentu. 
Pamiętnik leżał na wierzchu. To nie był ten, który potrzebowałam, ale wiedziałam, że ten odpowiedni znajdę w szufladzie. To był jedne z moich pierwszych pamiętników.
Usiadłam na łóżku i chwilę wertowałam zeszyt w poszukiwaniu odpowiedniego fragmentu. A kiedy znalazłam, zalała mnie fala wspomnień.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Z pamiętnika Luny

To… To naprawdę niesamowite! Wiedziałam, że Ava nie chce nam o wszystkim powiedzieć, ale nie spodziewałam się, aż takiej sensacji! Gdyby jeszcze się przyznała co łączyło ją z Ethanem… Kurczę, gadam jak Veni,  chyba za dużo z nią przebywam.
Ale po kolei.
Przyszliśmy do pokoju Veni, która już postarała się o nastrój. Światło było zgaszone, ciemnozielone zasłony zasunięte (dacie wiarę, że nieświadomie urządziła apartament w kolorze zielonym?). Na meblach poustawiane były różnej wielkości świeczki, które rzucały na ściany tajemnicze cienie. Można by pomyśleć, że będziemy sobie opowiadać historie o duchach, ale atmosfera wcale nie była mroczna.
Kiedy przyszłam, na poduszkach ułożonych na podłodze w okrąg siedziała już Veni i Invis. Siadłam po turecku obok niebieskowłosej. Chwilę po mnie przyszedł Nyks. Mruknął, że Veni, jak zwykle przesadza z wystrojem i usiadł pomiędzy siostrą i Invis. Sol, gdy tylko przyszedł, korzystając z półmroku, cmoknął mnie szybko w policzek i usiadł obok. Iter przyszedł ostatni i niemal od razu się potknął i zrzucił z komody świeczkę. Wosk rozlał się na dywan, a on w te pędy zaczął błagać gospodynię o przebaczenie. Padł na kolana i zaczął jej bić pokłony. Wyglądało to tak komicznie, że wszyscy po chwili pokładali się ze śmiechu, nawet Nyks. Veni wczuła się w rolę i na niby zaczęła gonić go po całym apartamencie z szalikiem w ręce i wygrażając mu pięścią oraz wykrzykując obelgi. Długo nie mogliśmy się uspokoić, a ja przed tę chwilę czułam, jakbyśmy byli jedną rodziną, jakbyśmy byli jednością. Pierwszy raz poczułam coś takiego w stosunku do naszej drużyny. Nie wiem, czy tylko ja to zauważyłam. 
Kiedy już udało się nam opanować niepowstrzymany chichot, a Iter i Veni wrócili na miejsca, Veni przebrała tajemniczą minę i zaczęła swoją opowieść. Postaram się ją przytoczyć jak najlepiej. Z góry ostrzegam, że Veni mocno koloryzuje, ale ma wspaniały dar narracji…
„Jak dobrze wiecie, jeszcze wcale nie tak dawno, potwory, z którymi mierzymy się w innych wymiarach (tu Sol złośliwie wtrącił, że to na razie tylko jeden wymiar. Veni skarciła go za przerywanie i wtrącanie się do wyrafinowanej narracji, a Iter potraktował wyciągnięta spod siebie poduszką) żyły sobie swobodnie w naszym świecie siejąc strach i zniszczenie. Zwykli ludzi żyli w ciągłej obawie, że następnego dnia nie zobaczą już swoich bliskich. Monstra krążyły tuż przy granicy wielkich miast, czaiły się na skraju lasu, lecz nie lękały się napadać na pomniejsze wioski. Natomiast nasi przodkowie, Uzdolnieni (tutaj zaś Nyks wtrącił, że Veni nie odrobiła lekcji o dziedziczności uzdolnień, a raczej jej braku i opowiada banialuki. Tamta syknęła, że Nyks ma się nie wtrącać, bo ona tu buduje napięcie i określenie „przodkowie” jest jedynie symboliczne) narażali życie w obronie tych niewinnych i bezbronnych nieomalże ludzi. Długo jednak nie mogli zaradzić problemowi. Urządzali polowania na mniej groźne potwory, zasadzki na te niebezpieczniejsze, ale to wszystko było na nic. Było ich zbyt dużo. W końcu, kilkadziesiąt lat temu pojawił się Uzdolniony o niebywałej zdolności – potrafił otwierać drzwi do sąsiednich wymiarów. Nikt nie znał jego imienia, więc, w uznaniu dla jego niebywałego daru, który dał ludziom nadzieję na uzyskanie upragnionego spokoju, nazywano go Mistrzem…”
Tu oczywiście zaraz wybuchło zamieszanie. Każde z nas chciało wiedzieć, czy chodzi o TEGO Mistrza. Powstał niebywały, aczkolwiek w miarę cichy harmider – o tej porze powinniśmy być już w łóżkach - swoich łóżkach - i gdyby Ava nakryłaby nas o takiej porze w pokoju Veni… W sumie, nie wiem co by się stało, ale chyba nie byłaby zadowolona.
Veni szybko nas uciszyła, zbyła nasze niecierpliwe pytania i podjęła opowieść.
„Mistrz był młody, ale szybko zaskarbił sobie szacunek i zaufanie innych Uzdolnionych. Nie pamiętano, by kiedykolwiek ktoś potrafił otwierać wrota do innych rzeczywistości (czy to przypadkiem przed chwilą nie były drzwi? - wtrącił się Iter, ale Invis uciszyła go szturchnięciem w żebra). Młody człowiek musiał jeszcze się wiele nauczyć, bo moc nadal nie była w pełni pod jego kontrolą, ale wielu dostrzegło w nim jedyną szansę na ocalenie świata przed zniszczeniem przez potwory. Wystarczyło przecież tylko odesłać je do innych wymiarów, gdzie nikomu by nie przeszkadzały… „Tylko”, ale zawsze był to jakiś pomysł. 
Przez wiele lat ten plan rozwijano i udoskonalano, a Mistrz szlifował wciąż swoje umiejętności, by stanąć na wysokości zadania, gdy przyjdzie czas. Kiedy myślano, że już nadszedł ten moment, człowiek ten, który przestał już być dawno młodzieńcem, ku zdziwieniu wszystkich zażądał, by dano mu do pomocy szóstkę najlepszych Uzdolnionych. Od wielu lat tworzyły się grupy Uzdolnionych, którzy byli silniejsi od innych i to oni zazwyczaj zajmowali się ochroną miast i miasteczek przed najbardziej niebezpiecznymi stworami. Wielu z nich przy tym ginęło. Jednak znalezienie najlepszej szóstki na całym świecie? To było trudne zadanie, zwłaszcza że definicja „bycia najlepszym” mogła być różna. Tak różna, jak rożne są dary Uzdolnionych. A tych są setki. Bardziej, mniej przydatne. Bardziej, mniej złowrogie, Bardziej, mniej niebezpieczne. Bardziej, mniej tajemnicze… Wszelakie.
Mistrz jednak był nieubłagany w swej prośbie, a jako że stał się jedną z najważniejszych osobistości w środowisku Uzdolnionych, w końcu stawiono przed jego obliczem szóstkę wybrańców: trzech młodzieńców i trzy młode dziewczyny. Żadne nie miało więcej niż dwadzieścia lat, a każdy z nich posiadał niezwykły dar. Mistrz zaopiekował się nimi i przez parę lat pomnażał ich umiejętności, by przygotować ich na ostateczne starcie z potworami, które miało się zakończyć wypędzeniem ich z naszego świata”
- Czy ty nie miałaś nam przypadkiem opowiadać o Avanti? – zapytał Nyks, przerywając siostrze w pół słowa.
- A co, nie podoba ci się? – naskoczyła na niego Veni i nie czekając na odpowiedź odparła urażona. – Właśnie dochodziłam do sedna…
„Potwory zachowywały się coraz zuchwalej, ale młodzi bohaterowie wciąż byli zbyt mało doświadczeni, by podjąć z nimi walkę. Ostateczną walkę. Nie było już miejsca na pośrednie środki. Jednak pojawił się ktoś, kto stanął tuż obok Uzdolnionych i wraz z nimi, ramię w ramię bronił ludzi przed istotami kryjącymi się w mroku. Nikt nie widział kim jest, prócz tego, że była naprawdę potężna. Ludność nadała jej imię, które do tej pory wymawiane jest z szacunkiem, jest symbolem nadziei i odwagi. To imię brzmi Avanti”
W tym momencie Veni zrobiła efektowną pauzę, za którą mieliśmy ochotę ją zamordować. Teraz, kiedy doszła o tego, co interesowało nas najbardziej… Pod groźbą śmierci zgodziła się kontynuować opowieść bez niepotrzebnych przerywników.
„Była niepokonana, jak mówili niektórzy. Pojawiała się znienacka, nie wiadomo skąd. Żaden potwór nie mógł oprzeć się jej mocy, niektóre wręcz uciekały na jej widok. Potrafiła stać się niewidzialna, znikała w mgnieniu oka. Ludzie ją uwielbiali, choć nawet nie wiedzieli kim jest, ani jak ma na imię. Domyślali się, że jest wyjątkowo potężną Uzdolnioną. Broniła ludzi przez ten cały czas, gdy Mistrz trenował ze swoją drużyną. Kiedy byli już gotowi, wraz z nimi stanęła do ostatecznej walki. Wspólnie zapędzili potwory do sąsiednich wymiarów. Ale w pewnym momencie coś poszło nie tak. Plan niemalże legł w gruzach. Niewiele brakowało, a rozjuszone potwory stratowałyby całą drużynę. Avanti jednak powstrzymała zbliżającą się katastrofę i wygnała ostatnie potwory poza granice naszego świata. Jednak potem już nikt nigdy jej nie widział. Drużyna stanęła na straży granicy naszego świata, a legenda Avanti wciąż była żywa w sercach ludzi. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Może po prostu odeszła, wykonawszy swoje zadanie. Wielu jednak uważa, że zniknęła wraz z potworami w innym wymiarze, gdyż tylko w ten sposób mogła wypełnić misję do końca”
- I co? To już koniec? – zdziwił się Iter.
- Podobało się wam? Podobało się? – dopytywała się Veni, bardzo z siebie zadowolona.
Wszyscy potaknęli, ale byliśmy nieco zawiedzeni. Veni nie powiedziała nam dużo więcej, niż wiedzieliśmy. Ona chyba też to dostrzegła, bo zrobiła obrażoną minę i z pretensją w głosie opowiedziała, ile musiała się namęczyć, by zdobyć te wszystkie informacje.
Przez to wszystko zapomnieliśmy, że powinniśmy być cicho. Zajęci kłótnią, która się wywiązała, nawet nie zauważyliśmy, że w drzwiach pokoju stanęła Ava.

piątek, 2 lutego 2018

Z pamiętnika Luny

Ava zapowiedziała, że po biegu mamy wracać do pokoi wziąć prysznic, uzupełnić pamiętniki, jeśli mamy jakieś ciekawe informacje, a potem poddać się słodkiemu lenistwu. Czemu? Bo bieg był wyczerpujący („jeszcze tego nie czujecie… Veni, uspokój się! …ale jak emocje opadną to będziecie wykończeni”), a jutro od rana mamy treningi. Ava powiedziała, że ma dla nas coś specjalnego, ale powie nam jutro. Nie mogę się doczekać, to na pewno coś ciekawego!
W każdym razie, jestem już umyta i muszę przyznać Avie rację – dopiero teraz czuję się zmęczona. Może nie skonana, ale wystarczająco zmęczona, by wylegiwać się w łóżku, bez potrzeby ruszania się dokądkolwiek i dobrze się z tym czuć. 
Plany na wieczór wciąż aktualne.