- Dobra robota, drużyno – zawołałam, kiedy kurz już opadł i mogłam wychwycić w półmroku ich sylwetki.
- Drużyno? - Sol otrzepał ręce i przejechał dłonią po swojej blond czuprynie. Nawet w tym słabym oświetleniu widziałam jego kpiący wzrok i lekko złośliwy uśmieszek. – Dałabyś spokój z tymi górnolotnymi określeniami…
Zignorowałam go i rozejrzałam się dookoła.
- Wszyscy cali? – zapytałam dla pewności.
- Mogłoby być lepiej… - mruknęła Luna, z jękiem wstając z ziemi. – Ale mi przyłożył, skurczybyk…
Sol od razu podbiegł do niej i pomógł jej wstać. Z wdzięcznością oparła się na jego ramieniu. Za ich plecami Nyks wywrócił oczami, a Veni trzepnęła go w ramię.
- Zbierajmy się – mruknęłam, ignorując to wszystko. – Potrzebujecie odpoczynku, a Lunę trzeba opatrzyć. – Po ramieniu srebrnowłosej spływała krew, która w tym oświetleniu wydawała się biała. Tak naprawdę to rzeczywiście była biała. – Invis i Sol zostają, trzeba tu posprzątać.
- Ale… - zaprotestował blondyn, przegarniając do siebie Lunę.
- Powiedziałam – powtórzyłam stanowczo. – Veni, Nyks, zajmijcie się Luną. Iter, portal.
- Tak jest, szefowo! - Rudzielec podskoczył żwawo, a bliźniaki wzięły Lunę między siebie. Sol z naburmuszoną miną stał obok Invis i patrzył, jak przechodzimy przez portal. Nim przez niego przeszłam, odwróciłam się.
- Nie gap się tak, tylko do roboty – warknęłam. – Im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz…
Bez słowa odwrócił się i pomógł Invis, a ja dołączyłam do reszty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz